Skręt z Kirchmayerovej třídy w ulicę V Holešovičkách, obecnie „wygładzony”, wtedy był niezwykle ostry, a nawierzchnia pokryta była kostką brukową. Nic więc dziwnego, że Oberscharführer Johannes Klein siedzący za kierownicą ciemnozielonego kabrioletu Mercedes 320, też zwolnił. Jego pasażer lubił wprawdzie szybką jazdę, ale płynną, bez nagłych szarpnięć. Zresztą lepiej było nie wprawiać go w zły humor. Mimo dość młodego wieku – miał dopiero trzydzieści osiem lat – w hierarchii III Rzeszy ponad nim stały tylko dwie osoby: Heinrich Himmler i sam Führer.
Tego dnia, 27 maja 1942, snuł zapewne plany na przyszłość (po południu miał odlecieć do Berlina, gdzie spodziewał się skierowania na nowe stanowisko). Raczej nie przyszło mu do głowy, że niebawem stanie się najwyższym rangą niemieckim funkcjonariuszem zabitym w zamachu podczas II wojny światowej.
Nazywał się Reinhardt Heydrich i był Obergruppenführerem SS, Szefem Policji Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa Rzeszy, a równocześnie (od września 1941) Protektorem Czech i Moraw.
Praska majówka
Teraz nie można się zastanawiać. Opalka przebiega na drugą stronę, Kubiš opiera się o słup, jest dziesiąta trzydzieści, wielki mercedes zbliża się coraz bardziej […]
W tej chwili Gabčík wyskakuje na jezdnię, odrzuca płaszcz, w rękach trzyma pistolet maszynowy, mierzy, mierzy dokładnie prosto w te rybie oczy, spokojnie, na pewniaka, trwa to chyba sekundę, która rozciąga się w wieczność.
Samochód jest już dwa-trzy kroki od Gabčíka, szofer patrzy na Stena, jak gdyby nie mógł pojąć, co się tu zaraz stanie, rozpaczliwie zaciska dłonie na kierownicy, nie ma gdzie uciec – i w tym momencie palec Gabčíka naciska spust.
Cisza.
Mercedes sunie dalej. Heydrich sięga do pasa po pistolet, blady, ze wzrokiem wbitym w człowieka, który zamarł w bezruchu, wpatrując się w zdumieniu w niesprawny peem.
Kubiš – teraz kolej na niego. Działa jak automat: na ślepo sięga do teczki, czuje w ręku znajomy kształt, odbezpiecza, upuszcza teczkę z pozostała w niej drugą bombą – i…
Jest godzina dziesiąta trzydzieści jeden. Mały przedmiot doleciał do celu. Wybuch.
[Miroslav Ivanov „Zamach na Heydricha”. Wyd. polskie KiW 1978]
Najlepszy, czy najtańszy?
British Army aż do roku 1939 roku nie kryła pogardy dla pistoletów maszynowych, uważanych przez generalicję za „broń gangsterów i terrorystów”, niegodną brytyjskiego żołnierza. Wystarczyło jednak uświadomienie sobie nadciagającej wojny i własnego nieprzygotowania do niej, a ci sami decydenci natychmiast wpadli z jednej skrajności w drugą. W efekcie, w trybie pilnym zarządzono przeprowadzenie szczegółowych badań porównawczych większości produkowanych wówczas na świecie peemów, aby wybrać ten najlepszy, jako najbardziej godny żołnierza brytyjskiego…
Za takowy uznano fiński Suomi Kp/31, ale po wybuchu „wojny zimowej” jego zakup okazał się niemożliwy, gdyż Finowie potrzebowali desperacko każdej sztuki do walki z radzieckim agresorem. Drugi w kolejności, amerykański Thompson M1928 został zakupiony, początkowo w liczbie 30 tysięcy sztuk, ale wkrótce złożono kolejne zamówienia zwielokrotniające tę liczbę.
Z Thompsonami był jednak pewien problem, chociaż nie dotyczył on dość wygórowanej ceny broni. Walcząca o życie Brytania płaciła żądane kwoty bez szemrania, ale każdy zakupiony egzemplarzy musiał zostać przetransportowany przez Atlantyk, na którym coraz zuchwalej poczynały sobie niemieckie U-booty. Alianckie statki szły na dno dziesiątkami, a wraz z nimi tracono tak cenne i tak desperacko potrzebne wyspiarzom ładunki.
W tej sytuacji zdecydowano, że konieczne będzie jednak podjęcie produkcji własnego pistoletu maszynowego. Aby nie kłopotać się kwestiami licencyjnymi, skopiowano broń wroga, czyli niemiecki MP-28 (ciekawostką jest fakt, że dwa egzemplarze które stały się wzorcami, pozyskano od Etiopii). Jego produkcja, pod oznaczeniem „Lanchester Mk I” ruszyła w 1940, po czym… armia odmówiła jego przyjęcia, jako zbyt skomplikowanego i drogiego (w rezultacie, przytłaczająca większość wyprodukowanych egzemplarzy trafiła do Royal Navy). Generałowie zasugerowali natomiast zaprojektowanie czegoś nowego, jak najprostszego i najtańszego.
Major Reginald V. Shepherd (inspektor uzbrojenia z Wydziału Projektowania w Ministerstwie Zaopatrzenia) opracował zatem koncepcję takiej broni, a inżynier Harold J. Turpin (starszy projektant z Royal Small Arms Factory, Enfield), do którego trafił temat, zaczął od projektowania mechanizmu spustowego. Jak sam wspominał, zasiadł do tego wieczorem 2 grudnia 1940 w domu przy kuchennym stole i w ciągu kilku godzin, biorąc za punkt wyjścia mechanikę „Lanchestera”, uprościł jego konstrukcję „do bólu”. W ciągu kolejnych dni doprojektował resztę broni, eliminując wszystko, czego można było się pozbyć bez szkody dla jej działania. Następnie major Hearn-Cooper opracował technologię produkcji masowej, w której prawie wszystkie części były tłoczone z blachy lub kształtowane z drutu (poza lufą i zamkiem, które jako jedyne wymagały tradycyjnej obróbki skrawaniem). Na życzenie wojska zachowano także szczątkowe drewniane łoże, chroniące dłoń strzelca przed oparzeniem.
Nowy pistolet maszynowy nazwano „Sten”. Powszechnie uważa się, że nazwa ta stanowiła akronim nazwisk projektantów („S” = Shepherd, „T” = Turpin) i pierwszych liter nazwy wytwórni „EN” = „ENfield”. Natomiast sam Harold Turpin podawał inne wyjaśnienie dwóch ostatnich liter. Według niego „EN” = „ENgland” (co może mieć pewne uzasadnienie, jako, że broń tę produkowano głównie w innych wytwórniach, niż RSAF Enfield). Co więcej, istnieją stenogramy z powojennego procesu (!) o prawa autorskie i wynagrodzenie za projekt „Stena”, na którym Turpin składał zaprzysiężone zeznania, m. in. właśnie tak wyjaśniając Wysokiemu Sądowi skrót nazwy broni.
Produkować, czy składać?
Produkcję wielkoseryjną pierwszej wersji Stenów Mk I zlecono wytwórni Singer Manufacturing Company (produkującej wcześniej maszyny do szycia) położonej w Clydebank w Szkocji. Zakłady te stanowiły własność kapitału amerykańskiego (a w owym czasie USA były jeszcze formalnie neutralne), więc początkowo ich zarząd ni mniej, ni więcej, tylko… odmówił produkowania broni (!). Mimo, że prywatny kapitał stanowił świętość, rząd brytyjski nie zamierzał się patyczkować – zakłady błyskawicznie zarekwirowano w interesie obrony Imperium, przestawiono na tryb zmilitaryzowany, a Singerowi obiecano stosowne odszkodowanie, rzecz jasna po wygranej wojnie.
U Singera w latach 1941 – 1942 wyprodukowano ponad 300 tysięcy Stenów. W międzyczasie, jeszcze w roku 1941, uznano, że Sten Mk I jest nadal zbyt pracochłonny w produkcji (składał się z 59 części i wymagał „aż” 12 roboczogodzin na wytworzenie jednego egzemplarza). W rezultacie opracowano uproszczoną wersję Mk II (m. in. pozbawioną już jakichkolwiek elementów drewnianych). Ta właśnie wersja stała się najbardziej masowo wytwarzaną w Wielkiej Brytanii (cztery wytwórnie: ROF Fazakerley, ROF Theale, ROF Maltby oraz BSA), Kanadzie (SAL Long Branch), Indiach (Rifle Factory Ishapore) oraz w Australii (SAF Ligthgow).
W wytwórniach brytyjskich wdrożono przy tej okazji dość rewolucyjny na owe czasy schemat produkcji, w którym właściwie nie tyle produkowano, co finalnie kompletowano Steny z podzespołów i części dostarczanych przez licznych kooperantów (wśród których były zarówno poważne firmy, jak i małe warsztaty rzemieślnicze). Taki tryb „produkcji” powodował, że dwa egzemplarze Stena, nawet mające kolejne numery seryjne w danej partii, potrafiły się znacznie różnić jakością wykonania – jeden mógł być względnie „dopieszczony”, o wypiaskowanych spoinach, a nawet polerowany, a sąsiedni wyglądał jakby wyszedł spod ręki nietrzeźwego wiejskiego kowala.
Jako ciekawostkę warto także zauważyć, że prawie identyczny model „produkcji rozproszonej” niebawem wdrożyli Niemcy (np. tak wytwarzano karabiny maszynowe MG 42).
Łącznie wytworzono nie mniej niż 2 miliony 600 tysięcy Stenów Mk II, w tym kilkaset w warunkach konspiracyjnych w okupowanej Europie (zwłaszcza w Polsce i w Danii).
C.d.n.