Włoscy żołnierze walczący w obu wojnach światowych, są często traktowani w wielu potocznych opiniach z lekceważeniem i uśmieszkiem pobłażania.
Nic bardziej mylnego. Żołnierze ci zasłużyli na ogromny szacunek, zwłaszcza w okresie pierwszej wojny światowej, kiedy toczyli przez trzy lata (1915-18) walki w koszmarnych warunkach (większa część linii frontu przebiegała przez góry o wysokościach do 3 000 metrów), przeciwko przeciwnikom najwyższej klasy. Nie ułatwiała im życia także niekompetencja własnych dowódców, na czele z głównodowodzącym, generałem Luigi Cadorna który, nawet na tle wielu ówczesnych „dowódców-rzeźników”, okazał się być osobnikiem wyjątkowo aroganckim i bezmyślnym, a przy tym (co często idzie w parze) święcie przekonanym o własnej wielkości.
Koszty jego głupoty ponosili zwykli żołnierze i młodsi oficerowie, których Cardorna rzucał do kolejnych bezsensownych ataków na austriackie pozycje w Dolomitach i Alpach Julijskich. Szczególnie zażarte walki toczyły się na niespełna stukilometrowym odcinku frontu nad górską rzeką Isonzo (obecnie Socza w Słowenii), gdzie w ciągu kilkunastu miesięcy stoczono 12 bitew. Łączne straty wyniosły tam niemal półtora miliona żołnierzy, przy czym zdecydowana większość przypadała na stronę włoską.
Ostatnia ze wspomnianych bitew nad Isonzo, dwunasta (znana także jako bitwa pod Caporetto), zakończyła się katastrofą wojsk włoskich. Żołnierze po prostu mieli już dość nieustannej bezsensownej rzezi i „zagłosowali nogami” rzucając broń i oddając się masowo do niewoli. Nawiasem mówiąc, to właśnie po tej bitwie pewien młody niemiecki oficer, podporucznik Erwin Rommel, otrzymał najwyższe ówczesne odznaczenie za wzięcie do niewoli ośmiu tysięcy (!) żołnierzy włoskich jednego dnia.
Zwycięskie oddziały austriackie i niemieckie po przerwaniu frontu wdarły się głęboko w terytorium Włoch, podchodząc aż pod Wenecję. Front zatrzymał się tam na linii rzeki Piave. Dopiero wówczas, wobec realnej możliwości przegrania wojny i pod silnym naciskiem francusko-angielskim wyrzucono wreszcie Cadornę ze stanowiska głównodowodzącego.
I stał się cud. Pod nowym dowództwem generała Diaza, zdemoralizowana i pobita armia ponownie stanęła do walki, a kraj cała mocą wsparł jej wysiłek. Kilka miesięcy później siły Austro-Węgier zostały doszczętnie rozgromione w bitwie pod Vittorio Veneto. CK wojsko poszło w rozsypkę, a wkrótce potem rozpadło się i samo imperium Habsburgów.
Takie było tło wydarzeń, podczas których powstała broń strzelecka zupełnie nowej generacji. Jej prapoczątki sięgają lat 1910 – 1915, kiedy we Włoszech powstała pierwsza w historii konstrukcja, którą można by sklasyfikować jako „pistolet maszynowy” i której użyto bojowo. Nazwano ją „Villar Perosa M15”, ale chociaż faktycznie strzelała nabojami pistoletowymi (9 mm Glisenti), była jednak w rzeczywistości miniaturowym, podwójnie sprzężonym lotniczym karabinem maszynowym, który miał służyć do obrony tylnej strefy w samolotach dwuosobowych (obsługiwał ją obserwator). Mimo imponującej szybkostrzelności 3 000 strzałów na minutę (po 1 500 z każdej lufy), Villar Perosa zupełnie nie sprawdził się jednak w tej roli. Amunicja pistoletowa była za słaba do walk powietrznych, a w dodatku mała pojemność magazynków powodowała, że wystrzeliwano je w ciągu jednej sekundy, po czym broń wymagała mozolnego przeładowywania.
W tej sytuacji spróbowano znaleźć dla M15 jakieś inne zastosowanie. Po wyposażeniu w podstawę i tarczę (!), ten „pistolet maszynowy” trafił do uzbrojenia włoskiej piechoty, gdzie jednak także nie zachwycił – taki pseudo-karabin maszynowy nie był po prostu nikomu do niczego potrzebny. Na szczęście niektórzy z frontowych oficerów zorientowali się, że na jego bazie można by się pokusić o opracowanie czegoś dużo bardziej przydatnego – jednoosobowej szybkostrzelnej broni, lekkiej i poręcznej, której ogień mógłby „wymiatać” wrogie transzeje podczas szturmów.
W rezultacie, w roku 1917 ogłoszono stosowny konkurs. Spośród czterech propozycji, najwyżej oceniono konstrukcję 36-letniego inżyniera Tullio Marengoniego z firmy Pietro Beretta. Marengoniemu udało się wykorzystać sporą część podzespołów Villar Perosy (przy okazji obniżając nadmierną szybkostrzelność), które połączył z kolbą i elementami łoża przepisowego karabinu piechoty Carcano M1891.
Na początku 1918 jego konstrukcję, oznaczoną Beretta Modello 1918 skierowano do produkcji seryjnej. Pod sam koniec Wielkiej Wojny została ona użyta bojowo przez włoskie oddziały szturmowe „Arditi” podczas wspomnianej bitwy pod Vittorio Veneto. Obok niemieckiego Bergmanna M18, był to więc pierwszy „prawdziwy” pistolet maszynowy użyty w walce (chociaż warto odnotować, że część wyprodukowanych egzemplarzy nie była tak naprawdę bronią maszynową, a jedynie samopowtarzalną).
Sukces konstrukcji spowodował, że Marengoni w latach powojennych zajął sie projektowaniem kolejnych, coraz doskonalszych modeli pistoletów maszynowych. W roku 1935 przygotował kolejny prototyp, który trzy lata później, po dopracowaniu, został oficjalnie zaprezentowany odpowiednim władzom. Co ciekawe, formalnie nosił nazwę „karabinek automatyczny” – Moschetto Automatico Beretta Modello 38, czyli MAB 38. Jak w przypadku wielu innych państw w tym okresie, także i włoska generalicja nie wyraziła jakiegoś szczególnego entuzjazmu, za to bronią bardzo zainteresowali się policjanci. Nowe pistolety maszynowe, zamiast do wojska, trafiły więc na wyposażenie karabinierów oraz policji kolonialnej („Polizia dell’Africa Italiana”).
Pierwsze zamówienia ze strony armii pojawiły się dopiero w roku 1941 – dla jednostek szturmowych strzelców alpejskich, dla spadochroniarzy oraz dla żandarmerii i faszystowskich batalionów „Czarnych koszul”. Wojsko, jak to wojsko, zażyczyło sobie oczywiście zmian w konstrukcji (inny tłumik płomienia / osłabiacz podrzutu, usunięcie mocowania bagnetu) – i tak w roku 1941 pojawił się model M1938A, który przyjęto do uzbrojenia jako standardowy. Sporą partię tych pistoletów maszynowych zakupiła także Rumunia, nie mogąca się doczekać produkcji własnej broni tej klasy. Od roku 1942 zaczęto także upraszczać i „odchudzać” konstrukcję broni – co poskutkowało modelami M38/42, M38/43 i kolejnymi.
Największa sława broni przyszła, paradoksalnie, dopiero z chwilą kapitulacji Włoch w roku 1943. Zakłady Beretty w Gardone znalazły się wówczas na kontrolowanych przez Niemców terenach na północy kraju, gdzie powołano tzw. Włoską Republikę Socjalną (w której do władzy powrócił Benito Mussolini), znaną powszechnie jako Republika Salo. Wojna domowa, która toczyła się tam równolegle z wojną niemiecko-aliancką, powodowała, że Beretta produkowała coraz większe ilości broni, która z kolei zyskiwała także coraz większą popularność u wszystkich uczestników walk – faszystowskich milicjantów, wojsk wiernych Mussoliniemu, ich sprzymierzeńców z Wehrmachtu i SS, ale także u walczących z nimi partyzantów oraz wśród wojsk alianckich. Popularność ta utrzymała się także przez wiele lat po wojnie, a kolejne wersje tej broni używane były we włoskich siłach zbrojnych aż do początku obecnego stulecia i były także eksportowane do kilku odbiorców zagranicznych.
Beretta M1938 strzelała 9 mm nabojami pistoletowymi Parabellum i zasilana była z magazynków pudełkowych na 10, 20, 30 lub 40 naboi. Gniazdo magazynka miało zasuwaną osłonkę blaszaną, chroniąca wnętrze broni przed zanieczyszczeniami, kiedy magazynek nie był podpięty. Broń posiadała dwa spusty – przedni do ognia pojedynczego i tylni do seryjnego oraz osobny bezpiecznik, unieruchamiający zamek. Jej wadą była spora masa, ale dzięki temu broń była stabilna i bardzo celna podczas strzelania. Powszechnie chwalono jej niezawodność i jakość wykonania.
Jako ciekawostkę na koniec, można dodać, że akcja polskiej komedii „Giuseppe w Warszawie” z roku 1964 (z udziałem Antonio Cifariello, Elżbiety Czyżewskiej i Zbigniewa Cybulskiego) osnuta jest wokół przygód włoskiego żołnierza, który w okupowanej Warszawie usiłuje odnaleźć swoją broń – właśnie Berettę (wersja M38/42), skradzioną mu podczas wyjazdu urlopowego z frontu wschodniego, przez polski ruch oporu.