W roku 1942, kiedy do wojsk brytyjskich zaczęły wreszcie trafiać znaczne ilości karabinów „Rifle No. 4” wraz z „gwoździami”, słynny dowódca komandosów, brygadier lord Lovat (Simon Fraser) zażądał opracowania bagnetu także dla pistoletów maszynowych Sten Mk II. Lovat, któremu bardzo zależało na czasie, porozumiał się bezpośrednio z majorem Hearn-Cooperem (odpowiadającym za technologię produkcji Stenów), a ten szybko przygotował kilkanaście egzemplarzy na próbę. Ich konstrukcja była prosta – głownię bagnetu No. 4 Mk II* przyspawano do blaszanej rurki ze sprężyną dociskową. Całość nieco przypominała monstrualną nasadkę od wiecznego pióra, ale całkiem dobrze trzymała się po nasunięciu na lufę Stena (zaczep sprężyny „kotwił się” w jednym z otworów wentylacyjnych osłony lufy).
Bagnety spodobały się komandosom, którzy szybko poprosili o więcej. I w tym momencie do akcji wkroczyła wojskowa biurokracja w całej swojej krasie. Temat zablokowano, major Hearn-Cooper został solidnie „przeczołgany” przez zwierzchników za działanie poza procedurami zamówień wojskowych, a po kilku miesiącach… ten dokładnie bagnet oficjalnie standaryzowano jako „Bayonet, Sten 9 mm M/C, Mk. I” i rozpoczęto jego produkcję, tym razem już w zgodzie z papierami, podpisami i pieczątkami. Trzy firmy: Grundy Ltd (w Teddington), Lines Brothers (Londyn) oraz N J Edwards Ltd (Sutton w hrabstwie Surrey) wyprodukowały ich łącznie około 75 tysięcy sztuk, a całą tę historię można podsumować krótko: „co tam wojna i pilne potrzeby, porządek musi być!”.
Przy Stenach Mk. V / Mk. 5 nie popełniono już takiego błędu, od razu przystosowując je do montażu standardowych bagnetów No. 4 wszystkich wersji.
W całej historii bagnetów No. 4 najciekawsze było to, że z teoretycznego punktu widzenia były one bliskie ideału – skuteczne, wytrzymałe, odporne i tanie. Tyle tylko, że żołnierze uważali je za beznadziejne i to z jednego prostego powodu: poza kłuciem wroga (co w praktyce zdarzało się raczej rzadko) nie nadawały się do niczego innego (zwłaszcza do wykonywania codziennych praktycznych czynności gospodarczych, takich jak cięcie, krojenie itp.) .
Bagnet No. 5 czyli powrót zdrowego rozsądku
W roku 1944 w inwentarzu British Army pojawiła się kolejna odmiana karabinu Lee-Enfield, mianowicie „Rifle No. 5”. Skrócenie lufy w tym karabinie wymusiło instalację dość pokaźnego stożkowego tłumika płomienia, a to z kolei uniemożliwiło korzystanie ze standardowego bagnetu No. 4. Opracowanie nowej konstrukcji potraktowano przy okazji także jako dobry powód do zmiany głowni – miejsce „gwoździa” zajęło teraz eleganckie i praktyczne ostrze, wzorowane na kształcie noża traperskiego „Bowie-knife”. Długość głowni bagnetu, oznaczonego No. 5 Mk. I, wynosiła 7,875 cala (200 mm), a długość całego bagnetu – 11,875 cala (298 mm).
Tym razem był to przysłowiowy strzał w dziesiątkę. Żołnierze natychmiast docenili nowy bagnet, który zdążył jeszcze wziąć udział w końcowych działaniach II wojny światowej, a po niej stał się wzorcem dla kolejnych modeli, przeznaczonych docelowo dla karabinów L1A1 (czyli licencyjnej „calowej” wersji FN FAL). Co jeszcze ciekawsze, charakterystyczny kształt głowni i ostrza stał się także inspiracją dla wielu innych krajów (ślad tej inspiracji można dostrzec także i w radzieckich modelach 6H3 i 6H4).
Bagnety No. 5 produkowano wyłącznie na terenie Wielkiej Brytanii, w czterech firmach: Wilkinson Sword (Londyn), Viners Ltd (Sheffield), Elkington & Co (Birmingham) oraz Radcliffe (Manchester). Łącznie powstało tam 316 122 egzemplarze. Po wojnie produkował je także R.O.F. Poole (hrabstwo Dorsetshire), Sterling Ltd (Basingstoke) oraz Rifle Factory Ishapore (Indie).
Co za dużo, to niezdrowo – bagnet No. 7
Stare powiedzenie mówi, że lepsze jest wrogiem dobrego. Historia dwóch kolejnych modeli brytyjskich bagnetów jest tego doskonałą ilustracją.
Idąc za ciosem, decydenci uznali, że skoro nowy bagnet No. 5 zyskał tak powszechną akceptację, byłoby nierozsądne ograniczać jego zastosowanie tylko do „Rifle No. 5”, które w wojsku stanowiły mniejszość, a poza tym dość szybko zaczęły być wycofywane (więcej o tym w artykule: „Ostatni z rodu. Lee-Enfield Rifle No. 5”). W ogóle temat brytyjskiej broni strzeleckiej w pierwszych latach powojennych i związanych z tym zawirowań decyzyjnych, wyglądał bardzo ciekawie: wobec pokojowej redukcji sił zbrojnych, magazyny zawalone były Lee-Enfieldami różnych modeli, a równocześnie trwały prace nad bronią zupełnie nowej generacji, która miała zapewnić żołnierzom British Army przewagę ogniową nad każdym przeciwnikiem. Co zaś się tyczy bagnetów, to ktoś wpadł na pomysł genialny w swojej prostocie – aby na bazie udanego „No. 5” opracować taką konstrukcję, którą będzie pasować zarówno do broni przyszłości (a za takowe uważano karabiny E.M.1 oraz pistolety maszynowe „Sterling”), jak i do wojennych pozostałości (czyli „Rifle No. 4” i pistoletów maszynowe „Sten Mk. 5”, które miały być jeszcze używane w wojsku przez ładnych parę lat).
Rezultatem było cudeńko – „Bayonet No. 7”, który można było założyć do wszystkich wymienionych typów broni, mimo różnych systemów mocowania. Jego niezwykłość polegała na konstrukcji rękojeści, której tylna część była obrotowa. W położeniu „normalnym” bagnet zatrzaskiwał się pod lufą „Sterlinga”, natomiast po obróceniu tylnej części ujawniało się tulejowe gniazdo umożliwiające nasadzenie na lufę E.M.1, enfieldowskiej „czwórki” albo „Stena”.
Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie polityka oraz drobny błąd konstrukcyjny. Polityka objawiła się w postaci decyzji o rezygnacji z już przyjętego karabinu E.M.1. Z kolei błąd konstrukcyjny uniemożliwił użycie nowego bagnetu z karabinami „No. 4” oraz Stenami – okazało się, że z powodu wadliwie zaprojektowanego zatrzasku na rękojeści, opuszczający lufę pocisk często „ocierał się” o niego i nieco wybity z toru potrafił uderzyć w pierścień na jelcu. W rezultacie bagnety „No. 7” szybko wycofano i do podobnych pomysłów definitywnie się zniechęcono…
Jedyną formacją, w której bagnety No. 7 utrzymały się nieco dłużej, były elitarne pułki Gwardii. Nie wykorzystywano ich tam jednak w charakterze bagnetów bojowych, a jedynie podczas defilad, parad, ceremonialnych wart itp. – czyli wszędzie tam, gdzie liczył się efektowny widok, ale gdzie nie przewidywania strzelania.
Bagnet No. 9, czyli koniec epoki
O ile bagnet „No. 7” można uznać za zmarnowaną realizację dobrego w sumie pomysłu, o tyle „No. 9” był od samego początku skazany na porażkę. Stanowił bowiem próbę połączenia sensownej głowni (od bagnetu No. 5) i bezsensownej „rękojeści” (czyli gniazda od „gwoździa”). W założeniu miał służyć wraz z Lee-Enfieldami No. 4 i Stenami Mk. 5, czyli był przeznaczony do broni, do której nie nadawał się poprzednik. Jak się także okazało, stał się ostatnim bagnetem, kończącym linię rozwojową „gwoździ”. No i podobnie jak „gwoździe”, był także powszechnie nielubiany przez żołnierzy – bo mimo uniwersalnej głowni, nadal nie bardzo było jak go wygodnie trzymać…
Tym niemniej, „Bayonet No. 9” standaryzowano w roku 1947. Produkowały go dwie wytwórnie królewskie: początkowo R.O.F. Poole (200 000 egzemplarzy), a od 1949 do 1956 – R.S.A.F. Enfield (kolejne 400 000). Do tego doszło trzech dostawców prywatnych (G. Buggins z Redditch, Francis & Barnett z Coventry oraz Byfords z West Bromwich), którzy wyprodukowali pewną, relatywnie niewielką ich liczbę, dzisiaj niestety praktycznie niemożliwą do ustalenia.
Do bagnetów tych stosowano pochwy i żabki identyczne, jak do bagnetów „No. 5”.