Pistolet maszynowy Thompson. Część 2: Od zera do bohatera

      Możliwość komentowania Pistolet maszynowy Thompson. Część 2: Od zera do bohatera została wyłączona

Jesienią roku 1918 „The Thompson Sub-machine Gun” był wreszcie gotów, ale… właśnie skończyła się wojna i wszystko zmieniło się praktycznie z dnia na dzień. „Wymiatacz okopów” stracił rację bytu, przestały istnieć ogromne rynki zbytu, a w ślad za nimi rozwiały się także oczekiwane krociowe zyski.


John Thompson, który w grudniu tego roku ponownie przeszedł w stan spoczynku, nie patrzył na taki rozwój sytuacji z założonymi rękami. Przedsiębiorstwo „Auto Ordnance” na własne ryzyko zleciło wyprodukowanie kilku tysięcy egzemplarzy broni ówczesnemu gigantowi – firmie „Colt”, a sam emerytowany generał zmienił się w akwizytora. Wspierany przez kolejnego bliskiego współpracownika, którym był George E. Goll (jego dawny szofer, pełniący obecnie obowiązki kontrolera jakości i szefa marketingu „Auto Ordnance”) niestrudzenie pukał do wszelkich możliwych drzwi, w kraju i za granicą. Bezskutecznie. Amerykańska armia, jeszcze niedawno tak zainteresowana, teraz krytykowała broń, uznając ją za nazbyt drogą i niepotrzebną do niczego „zabawkę”. Marynarka i Piechota Morska, chociaż zakupiły niewielkie partie, także nie kwapiły się do jej masowego wykorzystania. Podobna sytuacja powtarzała się podczas prób promocji za granicą. Mało znaną ciekawostką jest to, że Thompson usiłował nią zainteresować także Wojsko Polskie, toczące akurat wojnę z bolszewicką Rosją. Polacy nie byli zainteresowani, chociaż najprawdopodobniej głównym powodem tego była zaporowa cena (ok. 200 ówczesnych dolarów za sztukę, co stanowiło odpowiednik mniej więcej 4 tysięcy dolarów obecnie). Jako, że „business is business”, pan generał kilka lat później zaoferował swoją konstrukcję także Robotniczo-Chłopskiej Armii Czerwonej, ale i tu spotkał się z chłodnym przyjęciem…

George E. Goll demonstruje Thompsona M1921 grupie brytyjskich oficerów na strzelnicy Bisley Camp, lato 1921. Jak widać, niektórzy z obecnych nawet nie próbują udawać zainteresowania… [fot. Imperial War Museum via Martin Pegler „The Thompson Submachine Gun”]

W tej sytuacji, skoro siły zbrojne oganiały się od Thompsona i Golla, jak od uprzykrzonej muchy, spróbowano promocji na rynkach cywilnych. Potencjalnymi klientami była policja, liczne agencje rządowe oraz krajowi i zagraniczni użytkownicy prywatni (agencje detektywistyczne, firmy ochroniarskie itp.). Tu prawie udało się osiągnąć pewien sukces eksportowy w Europie, ale w ostatniej chwili okazało się, że zakamuflowanym końcowym odbiorcą broni miała być podziemna Irlandzka Armia Republikańska (IRA), prowadząca walkę terrorystyczną przeciwko Wielkiej Brytanii. Po wykryciu tej transakcji przez brytyjski wywiad, rozjuszony Londyn użył wszelkich dyplomatycznych i niedyplomatycznych metod nacisku aby ją zablokować. W rezultacie Thompson został z zapasami pistoletów maszynowych, które wyprodukował Colt i za które trzeba było zapłacić, a na które nie było kupców. Jakąś partię udało się wysłać do Nikaragui, paręset sztuk zakupili chińscy watażkowie, ale wszystko to wciąż miało się to nijak do oczekiwanej popularności broni.

Po ciemnej stronie mocy…
Lata dwudzieste w USA nie bez powodu zapisały się w historii jako „Roaring Twienties” („Burzliwe lata dwudzieste”). Podjęta w imię najbardziej szlachetnych celów, decyzja o wprowadzeniu prohibicji (zakazu produkowania i sprzedawania napojów alkoholowych), przyniosła dramatyczne skutki, jakich nie przewidzieli jej pomysłodawcy. Jak grzyby po deszczu wyrosły tysiące nielegalnych bimbrowni, rozkwitł przemyt, a przed grupami przestępczymi otworzyły się niewyobrażalne dotąd możliwości. Wszystko to spowodowało lawinowy wzrost przemocy. Ochrona własnych interesów, próby przejmowania interesów konkurencji, starcia z policją – to wszystko przełożyło się na coraz powszechniejsze używanie broni palnej.
Nic zatem dziwnego, że i pistolety maszynowe Thompsona znalazły się w kręgu zainteresowania gangsterów. Wbrew jednak legendzie, to nie oni zapoczątkowali jej użycie – broń ta znalazła się najpierw na wyposażeniu policji oraz prywatnych agencji ochrony, a przestępcy docenili ją dopiero wówczas, gdy sami na sobie doświadczyli jej skuteczności. Podobnie między bajki należy także włożyć opowieści o masowym używaniu Thompsonów przez gangi – na to były po prostu zbyt drogie, a także ciężkie i dość nieporęczne (rzekome ukrywanie ich w futerałach od skrzypiec też w rzeczywistości nie miało miejsca – Thompson, nawet rozłożony po prostu nie mieścił się do takiego futerału). W praktyce najczęściej wożono je w samochodach jako broń wsparcia, a słynni gangsterzy, tacy jak John Dillinger, George „Machine Gun” Kelly, czy osławiona para młodocianych morderców Bonnie Parker i Clyde Barrow – częściej niż Thompsonami (z którymi ich kojarzono) woleli posługiwać się rewolwerami i strzelbami.
Chicagowska masakra w dniu Świętego Walentego definitywnie „zabetonowała” jednak skojarzenie Thompsona z przestępczością zorganizowaną. Odtąd broń ta, ze swoim charakterystycznym wyglądem, dwoma pistoletowymi chwytami i bębnowym magazynkiem, na zawsze stała się symbolem gangsterskich porachunków i walk ze stróżami prawa.
W międzyczasie firma Auto Ordnance popadła w poważne kłopoty. W rezultacie afery z IRA oraz głośnego medialnie wykorzystywania jej broni przez rodzimych przestępców, w roku 1928 wstrzymano sprzedaż na rynku cywilnym, a dystrybucję od Auto Ordnance Corporation przejęły rządowe Federal Laboratories. Powstało wówczas błędne koło – zamówień państwowych było, co kot napłakał, a inne rynki zbytu praktycznie zamknięto. Powoli, z roku na rok firma Johna Thompsona brnęła w coraz większe długi i coraz bardziej zbliżała się do upadłości. Jej główny inwestor – Thomas Ryan – zmarł, zaś Payne i Eickhoff, zniechęceni powszechnym postrzeganiem ich dzieła jako symbolu przestępczości zorganizowanej, odeszli z firmy i już nigdy więcej nie zajęli się projektowaniem broni. Sprzedaży nie uratował także nieco zmodyfikowany „Thompson Model 1928” (któremu m. in. dodano charakterystyczny osłabiacz podrzutu, tzw. kompensator Cutts’a). Niestety, broń nadal była piekielnie droga i pracochłonna – wykonanie jednego egzemplarza wymagało wykonania 1 500 (!) odrębnych operacji technologicznych.
Ratunek pojawił się z nieoczekiwanej strony i przybrał postać kolejnego finansisty, pana Russella Maguire, który podobnie jak Thompson ćwierć wieku wcześniej, teraz śledził z uwagą rozwój sytuacji w Europie. W jego ocenie, wybuch kolejnego światowego konfliktu był nieunikniony, a to otwierało potencjalne zainteresowanie „Thompsonami”. Maguire zakupił większościowy pakiet akcji Auto Ordnance i z pomocą m. in. syna generała Thompsona energicznie wziął się za działania promocyjne i przygotowanie ewentualnej wielkoseryjnej produkcji.

„Powrót króla…”
Amerykańskie wojsko nadal co prawda kręciło nosem, ale europejski blitzkrieg Hitlera spowodował, że Francja oraz Wielka Brytania nagle zaczęły, jak oszalałe kupować wszelkie dostępne na rynku uzbrojenie, które tylko uznawały za przydatne. Brytyjczycy z dnia na dzień zapomnieli o swojej niechęci do „broni gangsterów i terrorystów” i wykupili na pniu wszystkie dostępne w magazynach firmy egzemplarze, a także przejęli kontrakty francuskie (po upadku tego kraju) i złożyli ogromne zamówienia dodatkowe. Maguire zaakceptował to wszystko bez zmrużenia oka, mimo, że Auto Ordnance po prostu nie było w stanie fizycznie podołać tym zobowiązaniom. Wiedział co robi – kontrakt podwykonawczy podpisano z poważnym producentem broni (firmą Savage Arms), chociaż doprowadziło to do dziwnej sytuacji, w której to podwykonawca miał wyprodukować przytłaczająca większość zamówienia. Savage nie robiło jednak żadnych problemów, godząc się nawet na firmowanie przez Auto Ordnance kontroli jakości swoich wyrobów.

Będziemy walczyć na plażach, […] na polach i na ulicach, będziemy walczyć na wzgórzach, nigdy się nie poddamy!”. Sierżant brytyjskiej Home Guard (pospolitego ruszenia) z miasta Dorking czyści swojego Thompsona M1928. Zdjęcie wykonał fotograf Len Puttnam w dniu 1 grudnia 1940 [fot. Imperial War Museum, domena publiczna, poz. kat. H 5850]

W międzyczasie również US Army obudziła się z letargu i także wreszcie zainteresowała się Thompsonami. Oczywiście, jak to z wojskowymi bywa, zażyczono sobie wprowadzenia pewnych zmian w konstrukcji broni. W praktyce sprowadziło się to do zastąpienia przedniego chwytu pistoletowego łożem podłużnym oraz do zdecydowanej preferencji magazynków pudełkowych. Tak powstała wojskowa odmiana Thompsona, oznaczona indeksem M1928A1. Co ciekawe, Brytyjczycy dla swoich sił zbrojnych woleli oryginalną wersję M1928, czyli z dwoma chwytami pistoletowymi i magazynkami bębnowymi, i zamawiali je aż do czasu wejścia w życie Lend-Lease Act (kiedy to zaczęli otrzymywać broń wojskową wg standardów amerykańskich, czyli M1928A1).
Tu, jako ciekawostkę, warto skomentować oznakowania (bicia) występujące na obu wojskowych (amerykańskiej i brytyjskiej) odmianach broni. Otóż przed ustawą „Lend-Lease” brytyjskie transakcje z firmą Auto Ordnance od strony formalnej były zakupami komercyjnymi. W związku z tym, każdy egzemplarz „brytyjskiego” Thompsona oprócz znaków producenta otrzymywał znaki odbioru brytyjskiego (tzw. „Proof House”, dopuszczające broń do użycia) oraz, po dostarczeniu do Wielkiej Brytanii i przyjęciu na inwentarz tamtejszych sił zbrojnych – dodatkowo także znaki odbioru wojskowego (słynne „strzałki”). Z kolei Thompsony dostarczane Brytyjczykom w ramach Lend-Lease (czyli od wiosny 1941) stanowiły formalnie państwową własność amerykańską, zatem nosiły wyłącznie amerykańskie znaki odbioru (już bez brytyjskich).
Pod koniec roku 1941 produkcja wojskowych Thompsonów zaczęła mocno przyspieszać. W lutym 1942 armia odbierała 40 tysięcy nowiutkich pistoletów maszynowych miesięcznie na potrzeby własne oraz dla sojuszników. To nie wystarczało – Departament Uzbrojenia zażądał zwiększenia miesięcznej puli aż do 90 tysięcy egzemplarzy (czyli uśredniając obrazowo – co 30 sekund wytwórnię powinien opuszczać kolejny Thompson).
Sam generał już tego wszystkiego nie doczekał – zmarł na atak serca w czerwcu 1940. Rok wcześniej zmarł jego syn, kierujący firmą wraz z Russellem Maguire. Ze starej gwardii, do końca II wojny światowej pozostał jedynie George Goll.
Wspomniany wyżej potężny wzrost tempa wytwarzania, przyniósł z kolei nowe problemy. Przede wszystkim powrócił temat uproszczenia konstrukcji broni i lepszego przystosowania jej do produkcji już nie wielkoseryjnej, ale wręcz masowej. Stało się to koniecznością, kiedy urzędnicy państwowi zaczęli z niezadowoleniem patrzeć na rosnące wydatki i niedwuznacznie sugerować rozważenie zakupów czegoś tańszego. Konkurenci Auto Ordnance dostrzegli w tym swoją szansę i pracowicie wydeptywali ścieżki do decydenckich gabinetów ze swoimi projektami pistoletów maszynowych. Konstrukcje te w porównaniu z M1928A1 wyglądały jak ubodzy krewni, ale działały podobnie skutecznie i zarazem kosztowały zdecydowanie mniej.
Ponieważ w tandemie Auto Ordnance oraz Savage Arms to ta druga wytwórnia dysponowała większym potencjałem oraz liczniejszą kadrą inżynierską, nic dziwnego zatem że to jej pracownicy: John Pearce oraz Nicholas Brewer przedstawili projekt nowej wersji Thompsona. Radykalną zmianą był zwłaszcza sposób ryglowania – porzucono skomplikowany (i, szczerze mówiąc, nieco bezsensowny) system Blisha na rzecz najprostszego możliwego rozwiązania, czyli ciężkiego zamka swobodnego. Przy okazji odchudzono komorę zamkową, rękojeść napinania zamka przeniesiono na jej prawą stronę, lufę pozbawiono żeber chłodzących i wprowadzono sporo innych drobniejszych uproszczeń konstrukcyjno-technologicznych. Broń miała odtąd być zasilana wyłącznie z magazynków pudełkowych (zmiana konstrukcji zatrzasku uniemożliwiła w ogóle podpinanie kultowych, ale mało praktycznych i delikatnych „bębnów”).

Thompson M1A1 z magazynkiem trzydziestonabojowym, czyli najczęściej spotykana konfiguracja wersji wojskowej. Ten egzemplarz i związane z nim ciekawostki zostaną opisane w trzeciej części artykułu. Fot. autora.

Nowego Thompsona z zadowoleniem przyjęła zarówno armia, jak i Russell Maguire, dla którego oznaczało to zwiększenie szans na dalsze wielkie i lukratywne kontrakty. Warto przy okazji dodać, że Savage Arms licząc na zyski z przyszłej produkcji, w ogóle rezygnowała z jakichkolwiek roszczeń finansowych związanych z opracowaniem nowego wzorca broni oraz prawami własności intelektualnej.
Pod koniec kwietnia 1942 broń oficjalnie przyjęto do uzbrojenia jako „Submachine Gun, Caliber .45 M1”. Równocześnie dotychczasowy model „M1928A1” został zdegradowany do kategorii „Limited Standard”, a jego produkcja miała być stopniowo wygaszana. Koszt kontraktowy jednego egzemplarza M1 spadł do 43 dolarów, co całkowicie zadowalało zarówno rządowego odbiorcę, jak i producentów, którzy w tej cenie zawarli jeszcze całkiem godziwy zysk.
We wrześniu 1942 inżynierom z Savage udało się jeszcze bardziej uprościć Thompsona M1. Tym razem połączono na stałe iglicę z zamkiem, co pozwoliło na kolejne zmniejszenie liczby operacji technologicznych i obniżyło cenę jednej sztuki broni jeszcze o pół dolara… Tak powstał model M1A1, który szybko zastąpił M1 na liniach produkcyjnych.

Sierżant John W. Bartlett z 1 batalionu 1 Dywizji Marines osłania ogniem swojego Thompsona M1A1 kolegę, kryjącego się przed ogniem japońskiego strzelca. Zdjęcie wykonał sierżant Walter F. Kleine w dniu 1 maja 1945 podczas walk o grzbiet Wana (okolice miasteczka Shuri) na Okinawie [fot. US Marine Corps, domena publiczna]

I tak, krok po kroku, broń kojarzona z gangsterami zyskała drugie życie, a jej zła sława mocno zbladła, zastąpiona przez pozytywny obraz „wyzwoliciela”. Amerykańscy oraz alianccy żołnierze darzyli Thompsony zaufaniem, a ich przeciwnicy czuli do nich respekt i uważali je (z pewną przesadą) za jedną z najgroźniejszych indywidualnych broni piechoty. Nie da się ukryć, że swoja rolę w powstaniu takich opinii odgrywał także zwyczajny ludzki strach przed ranami zadanymi przez ciężkie pociski o prawie „artyleryjskim” kalibrze wystrzeliwanymi w tempie 10 na sekundę…


Thompsony okazały się także nadspodziewanie długowieczne. Wprawdzie Siły Zbrojne USA wycofały ostatnie egzemplarze w latach pięćdziesiątych, ale FBI używało ich jeszcze dobre dwadzieścia lat dłużej. Na świecie natomiast nie obyła się bez nich żadna z większych wojen drugiej połowy XX wieku, a w ostatnich latach odnotowano ich użycie także na Ukrainie (są to egzemplarze dostarczone do ZSRR podczas II wojny światowej, później na wiele lat zapomniane w radzieckich, a następnie ukraińskich magazynach…).

[Pierwsza część artykułu dostępna jest tutaj]

[Dokończenie artykułu dostępne jest tutaj]

Dokończenie nastąpi…